Site icon

Od sprzedaży popcornu do biznesu usługowego

Autor: Izabela Stopa

Zakładanie i prowadzenie swojego biznesu nie jest łatwe. Ale nie jest też tak trudne, jakby się mogło wydawać. Moja historia pokazuje, że nie zawsze jest to kwestia wyboru.

Wynika to z mentalności i wartości, jakie wyniosłam z domu. Moi rodzice zawsze prowadzili biznesy. Z większym lub mniejszym powodzeniem, ale od kiedy pamiętam, byli „na swoim”. Moja mama wyprzedzała swoją epokę.

Czytała książki takie jak „Obudź w sobie olbrzyma” Anthonego Robbinsa czy „Sztuka bogacenia się” W.D. Wattelsa, na ścianach wisiały odręcznie napisane hasła jak „Wszystko jest trudne, nim stanie się proste” albo „Dobre pomysły są warte fortunę, ale jeśli z nich nie korzystasz, nie są warte ani grosza”.

Całe nasze mieszkanie obłożone książkami, oklejone cytatami wyglądało jak start-up, tylko w realiach i stylistyce wczesnych lat 90.

To zbudowało we mnie silną potrzebę niezależności i przedsiębiorczości, która dała o sobie znać, kiedy miałam 6 czy 7 lat i zostałyśmy z moją siostrą same w domu. Dostałyśmy wcześniej maszynę do robienia popcornu od babci.

Maszyna miała głowę kaczora, do której wsypywało się ziarna, a przez dziób wyskakiwał gotowy popcorn. Dzieciaki z okolicznych bloków były nim zachwycone. Wymyśliłyśmy wtedy, że zaczniemy ten popcorn sprzedawać. Mieszkaliśmy w bloku, na parterze, więc przez okno podawałyśmy wypełnione popcornem rożki zrobione z białych kartek, sklejonych taśmą (swoją drogą użyłyśmy takiej taśmy, jaka była pod ręką, a była to bardzo droga wtedy taśma, taka typu naklej-odklej).

Nie pamiętam ceny, wydaje mi się jednak, że nie przekraczała 50 gr za rożek i biorąc pod uwagę naszą pracę, koszty produkcji (w tym tej nieszczęsnej taśmy!) raczej nie dorobiłyśmy się milionów. Ale to właśnie były moje pierwsze kroki w budowaniu własnego biznesu.

Później była szkoła, studia, hormony, chłopaki, imprezy, hobby, wyjazdy i duuużo poszukiwań swojej drogi. Trudno by mi było powiedzieć, które stanowisko było ostatnim przed założeniem własnej firmy, bo zaczęłam już w trakcie studiów, ale w całym procesie poszukiwań mogę wyróżnić trzy momenty, które popchnęły mnie bezpośrednio w tym kierunku.

Pierwszy to studia i praktyki. Jestem pedagogiem i jak każdy student pedagogiki musiałam odbyć praktyki. A na praktykach zobaczyłam, na czym polega szkoła z tej drugiej strony, od strony kadry.

A polega głównie na wypełnianiu dokumentów. I tym momencie chciałabym wyrazić głęboki podziw dla wszystkich nauczycieli, którym się chce przygotowywać ciekawe lekcje, projekty i wycieczki. Ja po wypełnieniu tego stosu makulatury miałabym ochotę wstać, wyjść i nigdy nie wrócić. W każdym razie w tym momencie uświadomiłam sobie, że nie będę w stanie pracować w szkole jako etatowy nauczyciel.

Drugi moment olśnienia nastał, kiedy zrobiłam sobie rok przerwy w studiowaniu i jedyny raz w życiu pracowałam na etat, na umowę o pracę. Byłam krupierką w kasynie. Muszę zaznaczyć, że beznadziejną krupierką.

Do moich obowiązków należało liczenie w pamięci. Robię to powoli, a jeszcze wolnej, kiedy patrzą na mnie podenerwowani, tudzież podekscytowani klienci, przełożeni, również Ci za kamerami, a ja jestem wiecznie niedospana, bo działo się to np. o 2:00 w nocy. W dodatku musiałam mieć w pracy makijaż, pomalowane paznokcie i buty na obcasie. Nie z własnego wyboru, to był wymóg.

W związku z czym 8-godzinny dzień pracy przeradzał się w 10-godzinny dzień pracy, jeżeli doliczymy te przygotowania i dojazdy. Po 3 miesiącach uświadomiłam sobie, że to nie tylko kasyno, ale tak właśnie wygląda praca na etacie. I że nie jestem w stanie tego robić całe życie.

Trzeci i najważniejszy chyba moment to doświadczenie pracy fizycznej w fabryce w Anglii. Pojechałam ze znajomymi dorobić sobie w wakacje. Zostawiłam nienapisany i nieobroniony dyplom licencjacki.

Sfrustrowana biurokracją na uczelni, uznałam, że mam tego dosyć, a studnia nie są nikomu do niczego potrzebne, bo przecież i tak nie będę pracować w szkole itd.

Dwunastogodzinne zmiany, wstawanie o 4:00 rano, przełożeni, którzy byli ode mnie głupsi, ale traktowali mnie z wyższością i noszenie ciężkich butów z metalową wkładką ochronną w ciągu 6 tygodni pozwoliły mi nabrać dystansu do sprawy.

Uświadomiłam sobie, że w moim przypadku nie ma awaryjnego planu pt. „mogę wyjechać i pracować fizycznie”, bo jestem na to zbyt leniwa i nie zniosę posiadania szefa całe życie. Wróciłam więc, obroniłam dyplom w ciągu 2 tygodni i zaczęłam prowadzić kursy szybkiego czytania.

Kurs szybkiego czytania, program, nad którym pracuję, to również zasługa mojej mamy. To ona opracowała ten zestaw ćwiczeń, jak i stworzyła ścieżkę sprzedaży, z której korzystam. Jednak to nie jest tak, że przejęłam rodzinny biznes, mama działa na Dolnym Śląsku, ja mam Poznań i okolice. Ale na pewno było mi o wiele łatwiej z gotowym know-how, niż jeżeli miałabym zaczynać coś całkiem od zera.

Moje początki były o tyle trudne, że szkoleniowcem byłam niezłym, szkolenie było wybitne, ale kompletnie nie potrafiłam sprzedawać.

Nawet z gotową ścieżką, którą znałam na wylot, pół życia obserwowałam, jak robią to rodzice i często im pomagałam. Ale żeby sprzedawać nie wolno bać się mówić o pieniądzach. I to jest chyba najważniejsza umiejętność i to była jedna z najtrudniejszych aspektów, jakie musiałam przepracować.

Można zbudować markę, być przekompetentnym specjalistą, mieć masę rekomendacji, ale jeżeli nie umiemy mówić wprost: Kliencie, zapłać mi za mój produkt (usługę), to mamy duży problem. To był właśnie mój  problem.

A potem zaczęłam się dokształcać, czytać artykuły, oglądać filmy na YouTube, dołączyłam do Toastmasters, podglądałam, jak to robią inni i przyjęłam strategię fake it till you make it. I w końcu zaczęłam się czuć swobodniej, co od razu nieporównywalnie zwiększyło mój komfort pracy, jak i zarobki.

Myślę, że największą zaletą prowadzenia biznesu jest poczucie sprawczości i niezależności.

Oczywiście, to nie jest tak, że robi się to, na co ma się ochotę cały czas, musimy się dostosować do rynku, potrzeb klientów, wymagań administracyjnych państwa, w którym żyjemy. Ale możemy to robić po swojemu.

Mamy o wiele więcej opcji, dróg. Oczywiście, może się zdarzyć rozkapryszony klient, jasne, czasem dowalą Ci nowym przepisem, przez który będzie trzeba zreorganizować swoją pracę – takie są realia. Ale o wiele łatwiej jest znaleźć nowego klienta, niż użerać się z rozkapryszonym szefem.

Ta niezależność łączy się jednak z dużą odpowiedzialnością, na którą nie każdy jest gotowy. Niektórzy nigdy nie będą na nią gotowi, dlatego praca na etacie, gdzie są pozornie chronieni umową o pracę, benefitami, funduszami emerytalnymi, prawem pracy czy związkami zawodowymi może się im wydawać bardziej atrakcyjna. I to też jest zrozumiałe.

Z tym że ryzyko jest takie samo, bo każda firma jest zależna od rynku, klientów i przepisów, a przy pracy na etacie dochodzi do tego widzimisię szefa czy menadżera.

Warto sobie uświadomić jeszcze jedno. Założenie firmy niekoniecznie wiąże się z wyższymi zarobkami. Na pewno nie od razu.

Szczególnie gdy jesteśmy specjalistami i prowadzimy mały biznes czy jednoosobową działalność gospodarczą. Ale też całe życie nie kręci się, a przynajmniej, w mojej opinii, nie powinno się kręcić tylko wokół zarobków.

Nie chciałabym zostać źle zrozumiana, oczywiście pracujemy, żeby zarabiać, zarabiamy, żeby kupować, kupujemy, żeby mieć i korzystać, i żeby było nam wygodnie i szczęśliwie w życiu. Nie twierdzę też, że rób to, co kochasz, a nie przepracujesz ani jednego dnia w swoim życiu.

Zakładając swoją firmę, licz pieniądze, ciesz się zarobkami, ale myśl o wizji, o tym, co chcesz osiągnąć, czym chcesz się podzielić ze światem. O tym, dlaczego to jest ważne dla Twoich klientów i dlaczego jest ważne dla Ciebie.

Określ jasno wizję i misję. W ten sposób przepracujesz bardzo wiele dni w swoim życiu, ale zrobisz to z satysfakcją. To wcale nie znaczy, że będzie zawsze łatwo, miło i przyjemnie. Ale będziesz wiedzieć – po co i dlaczego pokonujesz wszystkie napotkane przeszkody.

I nie bój się – wszystko jest trudne, nim stanie się proste.